Wrzesień 2020

Astronomowie wykryli superrozbłysk z pobliskiej gwiazdy

Japońscy astronomowie zarejestrowali kilkanaście rozbłysków, pochodzących z pobliskiej gwiazdy. Wśród nich był także tzw. superrozbłysk, który był wielokrotnie potężniejszy od tych emitowanych przez nasze Słońce.

 

Gwiazda AD Leonis znajduje się zaledwie 16 lat świetlnych od Ziemi w gwiazdozbiorze lwa. To właśnie ona wygenerowała 12 rozbłysków, wśród których był wyjątkowo potężny superrozbłysk. Wszystkie te zjawiska zostały zarejestrowane z pomocą nowego japońskiego teleskopu Seimei, który został zainstalowany na Uniwersytecie Kyoto.

Teleskop Seimei – źródło: Okayama Observatory/Kyoto University

Na drodze dalszych analiz, japońscy badacze ustalili, że superrozbłysk wyrzucony przez czerwonego karła AD Leonis był około 20 razy potężniejszy od tych emitowanych przez Słońce i zawierał o jeden rząd wielkości więcej wysokoenergetycznych elektronów. Zjawisko tego typu zostało zaobserwowane po raz pierwszy.

 

Japońscy naukowcy zamierzają szukać podobnych ekstremalnych zjawisk w kosmosie, aby lepiej przewidywać rozbłyski i superrozbłysk. Gwałtowne zdarzenia na Słońcu mogą w istotny sposób zaszkodzić ludzkości. Dzięki przyszłym obserwacjom być może będziemy w stanie nie tylko przewidywać rozbłyski słoneczne, ale też łagodzić szkody spowodowane burzami magnetycznymi na Ziemi.

 

Dodaj komentarz

Astronomowie odkryli gromadę gwiazd rozerwaną przez Drogę Mleczną

Naukowcy odkryli gwiezdny strumień składający się z pozostałości starożytnej gromady kulistej, rozerwanej przez grawitację Drogi Mlecznej. Do tej kosmicznej katastrofy doszło mniej więcej dwa miliardy lat temu. Wyniki badań zostały opublikowane w czasopiśmie Nature.

 

Gromady kuliste składają się z setek tysięcy, a nawet milionów gwiazd związanych ze sobą grawitacją i krążących wokół galaktycznego jądra. W naszej Galaktyce znajduje się około 150 gromad kulistych. Ale „kula” odkryta niedawno przez astronomów z międzynarodowego konsorcjum S5 bardzo różni się od znanych i dobrze zbadanych gromad kulistych Drogi Mlecznej.



Strumienie gwiazd otaczające galaktykę spiralną NGC 5907



Współpracując z Anglo Australian Telescope (AAT) znajdującym się w Nowej Południowej Walii w Australii i mierząc natężenie przepływu gwiazd w konstelacji Feniksa, zidentyfikowano pozostałości gromady kulistej, której gwiazdy mają znacznie mniej ciężkich pierwiastków niż inne podobne formacje.

„Kiedy już ustaliliśmy, które gwiazdy należą do strumienia, zmierzyliśmy liczbę pierwiastków cięższych od wodoru i helu - co astronomowie nazywają metalicznością” - jeden z autorów badania, Zhen Wan - "Byliśmy bardzo zaskoczeni, gdy stwierdziliśmy, że strumień z konstelacji Feniksa ma bardzo niską metaliczność. To odróżnia go od wszystkich innych gromad kulistych w Galaktyce."



Odpowiedź na te zagadkę może leżeć w odległej przeszłości. Po Wielkim Wybuchu we wszechświecie istniały tylko wodór i hel. Te elementy utworzyły pierwszą generację gwiazd i to właśnie w tych i kolejnych generacjach powstały cięższe pierwiastki. Skład gwiazdy odzwierciedla obłok gazu galaktycznego, z którego się narodziła.



Bardzo stara, prymitywna gwiazda nie będzie zawierała prawie żadnych ciężkich pierwiastków. Obecne teorie powstawania gwiazd sugerują, że do powstania gromad kulistych wymagana jest minimalna metaliczność. Ale w strumieniu Feniksa ta wartość była niższa. Autorzy uważają, że gromada kulista, której pozostałości tworzą strumień Feniksa, została zniszczona kilka miliardów lat temu, ale jej gwiazdy w swoim składzie chemicznym zachowują pamięć o formowaniu się we wczesnym Wszechświecie.

„Być może Strumień Feniksa stanowi ostatnią w swoim rodzaju pozostałość po gromadzie kulistej, która powstała w radykalnie odmiennych warunkach niż współczesne” - piszą autorzy w artykule.

Naukowcy planują kontynuować obserwacje, aby znaleźć więcej pozostałości tych gromad kulistych i lepiej zrozumieć ich ewolucję.

 

 

Dodaj komentarz

W trujących chmurach Wenus znaleziono gigantyczną falę

NIezwykła atmosferyczna fala przetacza się przez Wenus przynajmniej od kilkudziesięciu lat. Wiemy, że dzieje się tak na pewno od 1983 roku. Atmosferyczne tsunami na Wenus zachowuje się bardzo dziwnie, ponieważ porusza się ze wschodu na zachód z prędkością około 328 kilometrów na godzinę, okrążając planetę w 4,9 dnia.

Fala rozciągnęła się na gigantyczne 7500 kilometrów i znajduje się na średnich szerokościach geograficznych na stosunkowo małej wysokości wynoszącej od 47,5 do 56,5 km. W Układzie Słonecznym nigdy wcześniej nie obserwowano podobnego zjawiska. Gdyby coś takiego wydarzyło się na Ziemi, fala objęłaby całą naszą planetę!

 

Trzeba jednak pamiętać, że planeta Wenus ma gęstą atmosferę, która jest prawie w całości złożona z dwutlenku węgla. Poza tym atmosfera obraca się 60 razy szybciej niż sama planeta, dlatego na powierzchni Wenus zwykle wieją szalone wiatry. Do tej pory ustalono również, że na Wenus padają również deszcze z kwasu siarkowego, a ciśnienie atmosferyczne na jej powierzchni, gdzie temperatura wynosi 471 stopni Celsjusza, jest prawie 100 razy wyższe niż na Ziemi!

 

Podczas badania zdjęć w podczerwieni wykonanych przez japoński orbiter Akatsuki, latający wokół Wenus w latach 2016-2018, naukowcy z Japońskiej Agencji Kosmicznej (JAXA) odkryli anomalię bardzo podobną do fali atmosferycznej i znajdującą się na niezwykłej wysokości.

Oznacza to, że znalazła się ona znacznie głębiej niż jakakolwiek fala atmosferyczna kiedykolwiek widziana na Wenus i pochodząca z warstwy chmur. Analiza wcześniejszych obserwacji wykazała, że ​​anomalia ta jest już dość stara, ale do tej pory pozostawała niezauważona, przynajmniej do 1983 roku.

Stwierdzono, że fala przechodzi przez Wenus z prędkością około 328 kilometrów na godzinę, okrążając planetę w 4,9 ziemskiego dnia, podczas gdy inne chmury potrzebują na to aż 5,7 dnia. Nie jest jasne, co to powoduje. Ustalono jedynie, że ta dziwna atmosferyczna fala w żaden sposób nie wpływa na wiatry południkowe wiejące na Wenus z północy na południe.

 

 

Dodaj komentarz

Nowy teleskop kosmiczny NASA pozwoli na wykrywanie samotnych planet

Zbliżająca się misja NASA może ujawnić istnienie większej liczby samotnych planet. Interesujących ciał niebieskic, które nie orbitują wokół żadnej gwiazdy. Powstający Nancy Grace Roman Space Telescope należący do agencji NASA, może pozwolić nam na odkrycie setek planet tego typu w samej Drodze Mlecznej.

 

Nancy Grace Roman Space Telescope to narzędzie nazwane na cześć jednej z z najważniejszych osób odpowiedzialnych za stworzenie teleskopu Hubble'a Nancy Grace Roman. Celem teleskopu ma być między innymi badanie tajemniczej siły wywołującej ekspansję wszechświata oraz poszukiwanie odległych planet spoza naszego Układu Słonecznego.



Nowe narzędzia są konieczne do prowadzenia badań nad samotnymi planetami. Do tego celu, astronomowie zamierzają użyć techniki zwanej mikrosoczewkowaniem grawitacyjnym. Polega ona na wykorzystaniu grawitacji gwiazd i planet w celu zakrzywienia i wzmocnienia światła przechodzącego za nimi, z punktu widzenia teleskopu. en efekt mikrosoczewkowania jest powiązany z teorią ogólnej teorii względności Alberta Einsteina i pozwala teleskopowi znaleźć planety oddalone o tysiące lat świetlnych od Ziemi - znacznie dalej niż inne techniki wykrywania planet.

 



Sęk w tym, że mikrosoczewkowanie działa najlepiej wtedy, gdy grawitacja planety lub gwiazdy przekrzywia się i wzmacnia światło innej gwiazdy. Mowa tu o zjawisku, które jest widoczne tylko przez krótki czas raz na kilka milionów lat. Ponieważ samotne planety znajdują się w przestrzeni samodzielnie, bez pobliskiej gwiazdy, teleskop musi być bardzo czuły, aby wykryć to powiększenie.



Opublikowane niedawno badanie naukowe szacuje, że Nancy Grace Roman Space Telescope powinien być zdolny do zidentyfikowania planety o masie Marsa lub większej. Mars jest drugą najmniejszą planetą w naszym Układzie Słonecznym i jest niewiele większy niż połowa wielkości Ziemi. Daje to więc pewne pole do manewru w dalszych badaniach nad tymi obiektami. O szczegółach tej pracy naukowej, możecie przeczytać w czasopiśmie naukowym Astronomical Journal.

 

Dodaj komentarz

Tajemniczy powtarzający się rozbłysk radiowy powrócił dokładnie zgodnie z planem

Na początku tego roku astronomowie ogłosili zaskakujące odkrycie. Szybki wybuch radiowy nazwany FRB 121102 nie tylko się powtórzył, co nie zdarzało się poprzednio,ale też rozbłyska w określonym, regularnym cyklu jak kwazar, którym oczywiście nie jest. 

 

Szybkie rozbłyski radiowe - FRB - to potężne źródła promieniowania elektromagnetycznego, które trwają przeważnie zaledwie kilka milisekund. Zdecydowana większość z tych zjawisk występuje jednorazowo i znika, ale niedawno astrofizycy zaczęli odkrywać nowy rodzaj FRB - powtarzające się szybkie rozbłyski radiowe. Mają one kluczowe znaczenie dla zrozumienia tych zjawisk.

 

Pierwszy FRB, którego lokalizację udało się ustalić to właśnie FRB 121102. Gdy koordynaty wskazane przez astrofizyków sprawdzono w znajdującym się na Hawajach, optycznym obserwatorium Gemini, okazało się, że FRB 121102 dociera z ledwo widocznej galaktyki karłowatej o masie około 1 proc. naszej Drogi Mlecznej i znajdującej się 2,5 miliarda lat świetlnych od Ziemi.

Obiekt pozostaje nieaktywny przez około 67 dni. Następnie przez około 90 dni budzi się ponownie, emitując powtarzające się milisekundowe rozbłyski radiowe, po czym zostaje wyciszony, a cały 157-dniowy cykl się powtarza. Jednak szybkie rozbłyski radiowe są dla nas jeszcze zjawiskami niezwykle tajemniczymi i nie było gwarancji, że cykl będzie kontynuowany. Jednak do tego doszło i FRB 121102 zaobserwowano ponownie zgodnie z przewidywaniami.

 

Wskazuje to na to jak ważne jest monitorowanie znanych źródeł wielokrotnych szybkich wybuchów radiowych, w tym dalsze przyglądanie się FRB 121102, co może nam pomóc zrozumieć, co może być przyczyną tego zjawiska. Szybkie rozbłyski radiowe to, jak sama nazwa wskazuje, wybuchy bardzo szybkich fal radiowych, trwających tylko kilka milisekund, które emanują z galaktyk odległych od nas o miliony a nawet miliardy lat świetlnych. Ale w czasie tych milisekund mogą uwolnić tyle energii, ile setki milionów Słońc.

 

Dodaj komentarz

Astronomowie krytykują program satelitarny Starlink Elona Muska

Setki astronomów z Amerykańskiego Towarzystwa Astronomicznego doszło do wniosku, że wystrzelenie na orbitę okołoziemską ponad 30 tysięcy satelitów przedsiębiorcy Elona Muska ograniczy liczbę odkryć naukowych w dziedzinie astronomii. Doprowadzi to do tego, że wiele rodzajów obserwacji nie będzie możliwych ze względu na zakłócenia powodowane przez konstelację Starlink.

 

Kilkuset astronomów ostrzegło, że globalne systemy satelitarne, takie jak Starlink przedsiębiorcy Elona Muska, mogą poważnie zaszkodzić głównym odkryciom astronomicznym i postępowi naukowemu. Eksperci wzywają do zaprzestania kolejnych startów z satelitami telekomunikacyjnymi, które zawieszone na niskiej orbicie mają zapewnioć dostęp do Internetu na całym świecie.

 

Ponad 250 astronomów z American Astronomical Society próbowało lepiej zrozumieć konsekwencje wystrzelenia dużych konstelacji satelitarnych na niską orbitę okołoziemską. Eksperci uważają, że jasne satelity zasadniczo zmienią astronomię optyczną i podczerwoną. Ponadto eksperci obawiają się, że wpłynie to również na to, jak naukowcy będą widzieć nocne niebo. Sam system Starlink może z grubsza podwoić liczbę poruszających się obiektów kosmicznych, które można zobaczyć gołym okiem w godzinach wieczornych.

To nie pierwszy raz gdy korporacja SpaceX została oskarżona o zakłócanie widoczności nocnego nieba przez rosnącą sieć satelitów Starlink. Obecnie jest ich około 500, ale ma być wielokrotnie więcej. Jak zauważa Amerykańskie Towarzystwo Astronomiczne trwa współpraca ze SpaceX w celu opracowania różnych metod rozwiązania problemu. Jedną ze strategii omówionych z firmą jest 10-krotne przyciemnienie satelitów Starlink, aby nie pozostawiły po sobie aż tak jasnych śladów. Jednak nawet jeśli to zadziała, same ślady satelitów będą wyraźnie widoczne w danych, co skomplikuje ich analizę i ograniczy odkrycia naukowe z dziedziny astronomii.

 

 

Dodaj komentarz

Po raz pierwszy zmierzono w szczegółach magnetyzm korony słonecznej

Międzynarodowy zespół naukowców po raz pierwszy zmierzył pole magnetyczne korony słonecznej – najbardziej zewnętrznej warstwy atmosfery Słońca. Sukces może przełożyć się na lepsze zrozumienie procesów zachodzących na naszej gwieździe, które wywołują rozbłyski słoneczne.

 

Pole magnetyczne Słońca odgrywa kluczową rolę w kształtowaniu atmosfery słonecznej i rządzi wieloma aspektami zachowania naszej gwiazdy – decyduje o 11-letnim cyklu słonecznym, erupcjach słonecznych i ogrzewaniu plazmy w koronie słonecznej do milionów stopni Celsjusza.

 

Pole magnetyczne przechodzi przez różne warstwy atmosfery Słońca. Oznacza to, że dla lepszego zrozumienia wzajemnych zależności między plazmą słoneczną a polem magnetycznym, potrzebne są informacje o polu magnetycznym całej atmosfery gwiazdy. Niestety dotychczasowe pomiary słonecznego pola magnetycznego były wykonywane tylko na powierzchni gwiazdy.

Źródło: Yang et al. 2020, Science

Minęło ponad 100 lat od pierwszego pomiaru pola magnetycznego Słońca i ponad 20 lat od powstania techniki, zwanej magnetosejsmologią, która umożliwia obserwacje fal magnetycznych, tzw. fal Alfvena, powstających w koronie słonecznej, choć dotychczas udało się je zarejestrować tylko lokalnie. Jednak dopiero teraz udało się zmierzyć globalny magnetyzm korony słonecznej. Dokonano tego z pomocą instrumentu CoMP (Coronal Multi-channel Polarimeter), który pozwolił utworzyć globalną mapę koronalnego pola magnetycznego na drodze rzeczywistych obserwacji.

 

Uzyskana mapa, w połączeniu z pomiarami pola magnetycznego z powierzchni Słońca, dostarczy nam kluczowych danych na temat sposobu, w jakim pole magnetyczne łączy różne warstwy atmosfery naszej gwiazdy. Osiągnięcie wspomoże również nasze zrozumienie mechanizmów, odpowiedzialnych za erupcje i cykl słoneczny.

 

Dodaj komentarz

Na Marsie zaobserwowano dziwną spiralną poświatę!

Nowe zdjęcia ze statku kosmicznego MAVEN ukazują szerokie obszary nocnego nieba Marsa pulsujące w ultrafiolecie. Choć naukowcy z NASA poznali już źródło tej emisji światła, jej tajemniczy spiralny kształt wprawił ich w zakłopotanie.

MAVEN od lat monitoruje marsjańskie światło zwane „nocną poświatą”. Zjawisko to występuje również na Ziemi z pewnymi różnicami. Na Ziemi poświata wygląda podobnie do zorzy polarnej i jest widoczna gołym okiem. Na Marsie jest ona emitowana jako ultrafiolet. Jakby tego było mało, z jakiejś przyczyny przybrała ona kształt spirali.

Biegun południowy planety emituje światło o spiralnym wzorze nocą i dochodzi do tego raz dziennie. Nad biegunem północnym znajduje się jasna plamka, która pulsuje dwa razy dziennie, podczas gdy wokół równika, pulsacje są rejestrowane trzy razy dziennie. Zjawisko to, jest więc dość złożone, dlatego też naukowcy opracowali ogólny model cyrkulacji (GCM) atmosfery marsjańskiej, aby nadać temu zjawisku jakiś sens.

 

Modele GCM służą do modelowania atmosfery planet i są używane przez meteorologów na Ziemi. Planetolodzy dysponują marsjańskimi wersjami GCM, które mają dokładne wartości, między innymi, dotyczące ogrzewania słonecznego, chemii, wiatrów i tworzenia się chmur. Narazie spiralna poświata pozostaje tajemnicą, a naukowcy, czekają na więcej informacji z MAVEN i GCM.



 

Dodaj komentarz

Gazowa otoczka Andromedy zderza się z halo otaczającym naszą Galaktykę

Korzystając z Teleskopu Kosmicznego Hubble'a, amerykańscy naukowcy zmapowali ogromną otoczkę gazu wokół Andromedy, która znajduje się w naszym galaktycznym sąsiedztwie. Okazało się, że jej cienkie, niemal niewidoczne halo rozproszonej plazmy rozciąga się na odległość 1,3 miliona lat świetlnych od galaktyki, tj. mniej więcej w połowie drogi do Drogi Mlecznej, a w niektórych kierunkach nawet do 2 milionów lat świetlnych. To oznacza, że gazowa otoczka Andromedy już wpada w halo Drogi Mlecznej.

 

Andromeda, znana również jako M31, to galaktyka spiralna, która może zawierać nawet bilion gwiazd i pod względem wielkości przypomina Drogę Mleczną. Znajduje się w odległości około 2,5 miliona lat świetlnych od nas. Gdyby jej halo było widoczne gołym okiem, byłoby około trzy razy szersze od Wielkiego Wozu i byłby to największy obiekt nocnego nieba.

 

W ramach Projektu AMIGA, naukowcy zbadali światło ultrafioletowe pochodzące z 43 kwazarów – odległych, jasnych rdzeni aktywnych galaktyk zasilanych przez czarne dziury, znajdujących się daleko poza Andromedą. W tym celu posłużono się Spektrografem Początków Kosmosu (COS), który zainstalowano na Teleskopie Kosmicznym Hubble'a. Światło kwazarów było obserwowane przez halo galaktyki, gdyż zawarty w nim bardzo rzadki zjonizowany gaz nie emituje łatwo wykrywalnego promieniowania. Śledzenie pochłaniania światła pochodzącego ze źródła tła przez halo Andromedy okazało się być dobrą techniką do przeanalizowania gazu.

Źródło: NASA/ESA/E. Wheatley (STScI)

Najnowsze badania pozwoliły znacznie dokładniej określić rozmiar i masę gazowej otoczki Andromedy. Ponadto, naukowcy odkryli, że halo Andromedy ma strukturę warstwową i posiada dwie główne zagnieżdżone i odrębne powłoki gazu, który zawiera paliwo dla przyszłego formowania się gwiazd, a także pozostałości po różnych zdarzeniach, takich jak eksplozje supernowych.

 

Halo Andromedy jest jak dotąd najlepiej zbadane. W przypadku Drogi Mlecznej, określenie gazowej otoczki jest bardzo trudne. Jednak Droga Mleczna jest podobna do Andromedy, dlatego uważa się, że halo obu galaktyk również musi być do siebie podobne. Jak wiadomo, nasza galaktyka jest na kursie kolizyjnym z Andromedą. Zderzenie nastąpi za około 4 miliardy lat, a efektem tego będzie powstanie jednej gigantycznej galaktyki eliptycznej.

 

Dodaj komentarz

Odkryto most magnetyczny, który łączy dwie gromady galaktyk

Astronomowie dokonali niezwykle rzadkiej obserwacji „łącznika” między dwiema gromadami galaktyk, które znajdują się na wczesnym etapie kolizji. Tym łącznikiem jest rozległy most magnetyczny, rozciągający się na długość 6,5 miliona lat świetlnych.

 

Omawiane gromady galaktyk znajdują się w odległości około 3 miliardów lat świetlnych od Ziemi w gromadzie Abell 1758, gdzie dojdzie do kolizji aż dwóch par gromad galaktyk, które dzieli odległość 6 milionów lat świetlnych. Z pomocą wieloantenowego radioteleskopu LOFAR, astrofizycy z Obserwatorium Leiden namierzyli wyraźny sygnał radiowy o częstotliwości 144 MHz, rozciągający się między północną (A1758N) a południową (A1758S) częścią gromady Abell 1758.

 

Jest to dopiero drugi międzygalaktyczny most magnetyczny, jaki udało się zaobserwować. W 2019 roku, podobny łącznik odkryto między gromadami galaktyk Abell 0399 i Abell 0401, które również są na etapie łączenia. Obie pary posiadają halo radiowe, które powstało w wyniku przyspieszenia elektronów.

Źródło: A. Botteon et al.

Naukowcy uważają, że ta emisja radiowa jest dowodem na istnienie rozległego pola magnetycznego, łączącego dwie gromady galaktyk. Jeśli to pole magnetycznie działa jak synchrotron (akcelerator cząstek), elektrony powinny być przyspieszane wzdłuż niego do prędkości relatywistycznych, wytwarzając promieniowanie synchrotronowe, które my wykrywamy jako emisję radiową. Inne wyjaśnienie stawia na przyspieszenie Fermiego, w którym elektrony oddziałujące z turbulencjami i falami uderzeniowymi są przyspieszane, zwiększając emisję elektromagnetyczną.

 

W przypadku łączenia się gromad galaktyk Abell 0399 i Abell 0401 zauważono, że przyspieszenie synchrotronowe nie może samo w sobie odpowiadać za ogromne odległości, jakie pokonują elektrony. Z przeprowadzonych symulacji wynika, że fale uderzeniowe powstające w wyniku łączenia gromad galaktyk ponownie przyspieszają elektrony, wywołując emisję zgodną z obserwacjami radioteleskopu LOFAR. Wygląda więc na to, że w grę wchodzi wiele rodzajów przyspieszenia. Odkrycie kolejnych mostów magnetycznych pozwoli lepiej wyjaśnić to zjawisko.

 

Dodaj komentarz

Strony